21-02-2012 22:25
Vampire V20 - prawie 8 miesięcy czekania
W działach: rpg | Odsłony: 27
Mniej więcej rok temu w sieci wyłowiłem informację, że White Wolf przymierza się do wydania podręcznika do swojej najsłynniejszej (sorry, Exalted i Requiem) gry RPG - Wampira maskarady.
Początkowo gra miała się ukazać jedynie w limitowanym nakładzie dla uczestników konwentu White Wolfowego - Grand Masquerade - w Nowym Orleanie. Niewiele myśląc napisałem maila z pytaniem, czy będzie możliwość zamówić podręcznik bez kupowania biletu do USA - no bo bez przesady. USA to kraj dziki, procedura uzyskiwania wizy jest upierdliwa, a bilety drogie. Odpowiedzi nie dostałem, za to po jakimś czasie pojawiła się opcja zamówienia podręcznika z wysyłką. Widać różnica między entuzjastami a konwentowiczami była znacząca.
Nieco później - czyli 29 czerwca - złożyłem zamówienie w sklepie White Wolfa. Cena była wygórowana: 99$ + 25.71$ za przesyłkę. Nikt nie mówił, że życie fanboja jest łatwe. Z drugiej strony obiecano produkt wysokiej jakości i znacznej objętości. Pozostało czekać do konwentu, bo książki miały być wysłane po nim. A że kowent miał się odbyć na jesieni, odłożyłem sprawę na półkę i nie poświecałem jej zbyt wiele uwagi.
Do czasu naturalnie.
Pod koniec września White Wolf, czy też DriveThru, czy też CCP - jedno i to samo w końcu - przypomniało się podsyłając kupon na darmowe ściągnięcie wersji PDF podręcznika. Podręcznik ściągnąłem. Ładny. Ale PDF to tylko PDF.
14 grudnie postanowiłem o sobie przypomnieć. Mail został zignorowany.
Kilka dni później - 22 grudnia - napisałem krótkiego maila, informując, że są niepoważni i spytałem kiedy dostanę książkę. Sklep tym razem odpowiedział, że czekają na dodruk książek, więc muszę poczekać. W tym momencie szczęka mi opadła - zamówienie moje złożyłem prawie pół roku temu. Co za firma nie jest w stanie ogarnąć zamówienia złożonego pół roku wcześniej i musi zrobić dla mnie "dodruk". Książki miałem spodziewać się w styczniu bądź lutym.
Grzecznie, acz stanowczo, zakomunikowałem, że ta sytuacja jest niedorzeczna.
Odpowiedź - niemal natychmiastowa - była taka, że pomylono moje zamówienie z czyimś innym i książka została wysłana drugiego listopada. WW stwierdził, że - z uwagi na to jak działa USPS w okresie szeroko rozumianym jako przedświąteczny, przesyłka może trwać do nawet 2 tygodnia stycznia. Scenariusz wydawał się niedorzeczny, ale pozostało mi - niestety - czekać.
14 stycznia odezwałem się ponownie, informując, że ksiażki jak nie było tak nie ma. Olano mnie ponownie, udało mi się przebić do świadomości firmy mailem z 20 stycznia. Tym razem stanowczo nie tylko domagałem się książki, ale również uwagi. Sytuacja była w sumie dość śmieszna.
Trzy dni później sklep odpowiedział, deklarując, że uznają, że podręcznik przepadł w transporcie i wyślą mi następny.
Nie pozostało mi nic innego zrobić jak podziękować. Naszła mnie refleksja, że choć wielokrotnie chciałem rzucać w to głupie wydawnictwo mięsem, chyba dobrze zrobiłem, że się powstrzymałem.
7 lutego odezwano się do mnie, że podręcznik, który wysłali do mnie pierwotnie do nich wrócił. Jeszcze tego samego dnia przyszedł następny mail z pytaniem, czy poniższy adres jest prawidłowy.
I tutaj sprawa naprawdę stała się komiczna. W czym rzecz?
Składając zamówienie - jak zawsze - wprowadziłem dane dopisując przed moim imieniem nazwę firmy. Biurowiec w którym pracuję i gdzie zamawiam wszystko ma nienumerowane biura, więc optymalny sposób dostarczenia przesyłki to wskazanie adresu biurowca i nazwy firmy. W ten sposób dochodzi do mnie mnóstwo poczty. White Wolf natomiast dokonał samowolki i wywalił nazwę firmy z adresu. W efekcie nawet jeżeli pudło trafiło na pocztę 100 metrów od mojego miejsca pracy, biedny listonosz nie wiedział, że to jest do mnie i paczka się tarabaniła przez ocean z powrotem.
Krótka korespondencja ze sklepem WW wyjaśniła im, że nazwa firmy w adresie to nie jest tylko moje widzimisię. Nie wiem jak to skorygowali po wysłaniu już paczki. Może tym razem - dla odmiany - poczta skojażyła tą paczkę z innymi i coś dopisali. Grunt, że dziś, prawie 8 miesięcy po opłaceniu podręcznika, ten trafił do mnie.
Bajzel z transportem za mną. No prawie. Otóż:
Drogi sklepie Rebel: łaskawie wyślij do wydawnictwa White Wolf/CCP instrukcję prawidłowego pakowania książek. Nie wiem kto na to wpadł, ale ten opasły tom - twardy, oprawiony w skórę - został wrzucony do pudełka z odrobiną zwiniętych w kulkę papierów. Mam naderwaną - w efekcie - okładkę przy grzbiecie. Mógłbym ewentualnie reklamować, ale jak każą mi odesłać, to dostanę podręcznik w 2014. Albo nigdy. Sam nie wiem.
Podręcznik - sam w sobie jest śliczny. Masywny. Jest nieco grubszy od World's Largest Dungeon, który z kolei jest znacząco grubszy od dowolnego polskiego RPGa, wliczając Roboticę. Tzn. Wolsunga nie mam, więc może nie od dowolnego.
Wygląda bardzo fajnie. Graficznie nawiązuje do poprzedników - np. ramki na stronach z boku nawiązują do wersji Revised, a góra ramek do drugiej edycji. Zgrabnie to wyszło. Wszystkie te elementy są jednak znacznie bardziej dopracowane w szczegółach.To co jest całkowitą nowością w tej linii, to kolorowe ilustracje. Nie wszystkie. Ale nawet te kolorowe nie są (zazwyczaj) krzykliwe. Oszczędzono nam więc kolorystyki rodem z M:TG czy D&D. Wygląda to wszystko bardzo ładnie. Objętość - ponad 500 stron.W podręczniku znajdziemy stanowczo za dużo informacji dla początkujących graczy. Dość powiedzieć, że obok 13 klanów i wszystkich eks klanów/domniemanych eks klanów znajdziemy wszystkie znaczące linie krwi, które się w grze pojawiły. O dziwo więc swój wielki powrót zaliczyły Dzieci Ozyrysa. No cóż - brak spójności to jedna z sił tej gry.Co warte wspomnienia - a przeszło to chyba bez większego echa w odróżnieniu od informacji, że w podręczniku będą linie krwi: Vampire V20 zawiera informację o ghulach również sięgające do Ghouls: Fatal Addiction. Miłe posunięcie.
[eksperymentalnie można zajrzeć też tutaj: nie wiem czy to się sprawdzi, ale moja luba twierdzi, że stać mnie na blogowanie. I jest kilka fotek ekstra.]
Początkowo gra miała się ukazać jedynie w limitowanym nakładzie dla uczestników konwentu White Wolfowego - Grand Masquerade - w Nowym Orleanie. Niewiele myśląc napisałem maila z pytaniem, czy będzie możliwość zamówić podręcznik bez kupowania biletu do USA - no bo bez przesady. USA to kraj dziki, procedura uzyskiwania wizy jest upierdliwa, a bilety drogie. Odpowiedzi nie dostałem, za to po jakimś czasie pojawiła się opcja zamówienia podręcznika z wysyłką. Widać różnica między entuzjastami a konwentowiczami była znacząca.
Nieco później - czyli 29 czerwca - złożyłem zamówienie w sklepie White Wolfa. Cena była wygórowana: 99$ + 25.71$ za przesyłkę. Nikt nie mówił, że życie fanboja jest łatwe. Z drugiej strony obiecano produkt wysokiej jakości i znacznej objętości. Pozostało czekać do konwentu, bo książki miały być wysłane po nim. A że kowent miał się odbyć na jesieni, odłożyłem sprawę na półkę i nie poświecałem jej zbyt wiele uwagi.
Do czasu naturalnie.
Pod koniec września White Wolf, czy też DriveThru, czy też CCP - jedno i to samo w końcu - przypomniało się podsyłając kupon na darmowe ściągnięcie wersji PDF podręcznika. Podręcznik ściągnąłem. Ładny. Ale PDF to tylko PDF.
14 grudnie postanowiłem o sobie przypomnieć. Mail został zignorowany.
Kilka dni później - 22 grudnia - napisałem krótkiego maila, informując, że są niepoważni i spytałem kiedy dostanę książkę. Sklep tym razem odpowiedział, że czekają na dodruk książek, więc muszę poczekać. W tym momencie szczęka mi opadła - zamówienie moje złożyłem prawie pół roku temu. Co za firma nie jest w stanie ogarnąć zamówienia złożonego pół roku wcześniej i musi zrobić dla mnie "dodruk". Książki miałem spodziewać się w styczniu bądź lutym.
Grzecznie, acz stanowczo, zakomunikowałem, że ta sytuacja jest niedorzeczna.
Odpowiedź - niemal natychmiastowa - była taka, że pomylono moje zamówienie z czyimś innym i książka została wysłana drugiego listopada. WW stwierdził, że - z uwagi na to jak działa USPS w okresie szeroko rozumianym jako przedświąteczny, przesyłka może trwać do nawet 2 tygodnia stycznia. Scenariusz wydawał się niedorzeczny, ale pozostało mi - niestety - czekać.
14 stycznia odezwałem się ponownie, informując, że ksiażki jak nie było tak nie ma. Olano mnie ponownie, udało mi się przebić do świadomości firmy mailem z 20 stycznia. Tym razem stanowczo nie tylko domagałem się książki, ale również uwagi. Sytuacja była w sumie dość śmieszna.
Trzy dni później sklep odpowiedział, deklarując, że uznają, że podręcznik przepadł w transporcie i wyślą mi następny.
Nie pozostało mi nic innego zrobić jak podziękować. Naszła mnie refleksja, że choć wielokrotnie chciałem rzucać w to głupie wydawnictwo mięsem, chyba dobrze zrobiłem, że się powstrzymałem.
7 lutego odezwano się do mnie, że podręcznik, który wysłali do mnie pierwotnie do nich wrócił. Jeszcze tego samego dnia przyszedł następny mail z pytaniem, czy poniższy adres jest prawidłowy.
I tutaj sprawa naprawdę stała się komiczna. W czym rzecz?
Składając zamówienie - jak zawsze - wprowadziłem dane dopisując przed moim imieniem nazwę firmy. Biurowiec w którym pracuję i gdzie zamawiam wszystko ma nienumerowane biura, więc optymalny sposób dostarczenia przesyłki to wskazanie adresu biurowca i nazwy firmy. W ten sposób dochodzi do mnie mnóstwo poczty. White Wolf natomiast dokonał samowolki i wywalił nazwę firmy z adresu. W efekcie nawet jeżeli pudło trafiło na pocztę 100 metrów od mojego miejsca pracy, biedny listonosz nie wiedział, że to jest do mnie i paczka się tarabaniła przez ocean z powrotem.
Krótka korespondencja ze sklepem WW wyjaśniła im, że nazwa firmy w adresie to nie jest tylko moje widzimisię. Nie wiem jak to skorygowali po wysłaniu już paczki. Może tym razem - dla odmiany - poczta skojażyła tą paczkę z innymi i coś dopisali. Grunt, że dziś, prawie 8 miesięcy po opłaceniu podręcznika, ten trafił do mnie.
Bajzel z transportem za mną. No prawie. Otóż:
Drogi sklepie Rebel: łaskawie wyślij do wydawnictwa White Wolf/CCP instrukcję prawidłowego pakowania książek. Nie wiem kto na to wpadł, ale ten opasły tom - twardy, oprawiony w skórę - został wrzucony do pudełka z odrobiną zwiniętych w kulkę papierów. Mam naderwaną - w efekcie - okładkę przy grzbiecie. Mógłbym ewentualnie reklamować, ale jak każą mi odesłać, to dostanę podręcznik w 2014. Albo nigdy. Sam nie wiem.
Podręcznik - sam w sobie jest śliczny. Masywny. Jest nieco grubszy od World's Largest Dungeon, który z kolei jest znacząco grubszy od dowolnego polskiego RPGa, wliczając Roboticę. Tzn. Wolsunga nie mam, więc może nie od dowolnego.
Wygląda bardzo fajnie. Graficznie nawiązuje do poprzedników - np. ramki na stronach z boku nawiązują do wersji Revised, a góra ramek do drugiej edycji. Zgrabnie to wyszło. Wszystkie te elementy są jednak znacznie bardziej dopracowane w szczegółach.To co jest całkowitą nowością w tej linii, to kolorowe ilustracje. Nie wszystkie. Ale nawet te kolorowe nie są (zazwyczaj) krzykliwe. Oszczędzono nam więc kolorystyki rodem z M:TG czy D&D. Wygląda to wszystko bardzo ładnie. Objętość - ponad 500 stron.W podręczniku znajdziemy stanowczo za dużo informacji dla początkujących graczy. Dość powiedzieć, że obok 13 klanów i wszystkich eks klanów/domniemanych eks klanów znajdziemy wszystkie znaczące linie krwi, które się w grze pojawiły. O dziwo więc swój wielki powrót zaliczyły Dzieci Ozyrysa. No cóż - brak spójności to jedna z sił tej gry.Co warte wspomnienia - a przeszło to chyba bez większego echa w odróżnieniu od informacji, że w podręczniku będą linie krwi: Vampire V20 zawiera informację o ghulach również sięgające do Ghouls: Fatal Addiction. Miłe posunięcie.
[eksperymentalnie można zajrzeć też tutaj: nie wiem czy to się sprawdzi, ale moja luba twierdzi, że stać mnie na blogowanie. I jest kilka fotek ekstra.]
15
Notka polecana przez: AdamWaskiewicz, Albiorix, Bielow, Blanche, dzemeuksis, Got, Ifryt, KFC, Klapaucjusz, Marigold, Nadiv, nerv0, oddtail, Salantor
Poleć innym tę notkę