11-03-2013 17:35
Moja droga do Wewnętrznego Wroga - Cienie nad Bogenhafen
W działach: rpg, wfrp | Odsłony: 141
Spoilery są.
Pomijając wakacyjne początki i pierwsze przymiarki do grania w szkole podstawowej (w tym (nie)sławny Kontrakt Odenhallera), moja droga przez RPG biegła przede wszystkim w liceum: od zainteresowanego tematem nowicjusza, do względnie doświadczonego gracza/mg mającego za sobą pokaźną liczbę sesji. Nasza ówczesna stała drużyna składa się z trzech moich kumpli (P., T., M.) i mnie. Podział ról był - przynajmniej początkowo - dość jasny. T. prowadził Dzikie Pola (i potem Wilkołaka, jeśli dobrze pamiętam), ja prowadziłem Warhammera, P. tradycyjnie ginął w Dzikich Polach, a poza tym prowadził Zew Cthulhu, a później Wampira (Mroczne Wieki). Co robił M. - poza graniem - nie wiem. Prawdę mówiąc, mam wrażenie, że przez długi czas nic (czytaj - nic nie prowadził), ale możliwe, że też prowadził Warhammera. Naturalnie zdarzały się pewne eksperymenty (AD&D, KC-ty) i przetasowania (znajomi grający towarzysko), ale trzon ekipy był właśnie taki.
Do tej pory też pamiętam, jak poszedłem pewnego wieczoru do taty z kolejnym egzemplarzem Magii i Miecza (tata był zwolennikiem prenumerat, więc jak się zorientował, że czasopismo mnie interesuje sumiennie mi je prenumerował, co generalnie likwidowało powszechnie spotykany problem biegania po kioskach i takich tam) i pokazałem mu, że wydawnictwo dało promocję - jak się kupi 6 książek to była jakaś zniżka. A ponieważ chcę prędzej, czy później kupić wszystkie sześć, to lepiej z niej skorzystać. O dziwo tata się zgodził (!) i tydzień później do mojego domu dotarła kompletna kampania Wewnętrzny Wróg. Nie tylko zaoszczędziłem - jak na moje ówczesne możliwości - mnóstwo kieszonkowego, to jeszcze dostałem wszystko od razu i chyba bez żadnej konkretnej okazji. Sweet - pomyślałem sobie - teraz tylko to poprowadzić.
I tu zaczęły się schody.
Nie wiem już, ile podejść do Wewnętrznego Wroga wykonywałem. Zarówno poprzez Liczmistrza, jak i Pomyloną tożsamość próbowałem zacząć prowadzenie tej kampanii, ale za każdym razem coś totalnie nie wyszło. Najbardziej utkwiła mi w pamięci próba zagrania w Liczmistrza (z planem przedłużenia tego w WW) na bodajże zielonej szkole. Niestety, po całym dniu grania w siatkówkę, sen nas wieczorem zmorzył dość ekspresowo i nawet pierwsze eksperymenty z kawą zakończyły się totalną katastrofą. Krótko mówiąc, wszyscy, jak jeden mąż, zasnęliśmy, zanim drużyna wyruszyła z klasztoru w góry. Potem nikt nie miał nabożeństwa wracać do tych postaci i trafiły chyba do kosza.
Trudno się mówi - może kiedyś.
Kiedyś nie chciało nastąpić. Z drugiej strony sam Warhammer zszedł na dalszy plan przysłonięty kolejnymi grami ze Świata Mroku, radosnym kantowaniem w Deadlandsy, czy jakimiś zabawami w Cyberpunka i inne L5K.
Kilka lat później - już będąc związany z Blanche - raz jeszcze sięgnąłem po Pomyloną tożsamość. Byliśmy z Blanką po jednograczowej kampanii w Kinfolka (Kinfolk: Unsung Heroes), która wyszła tak sobie, delikatnie rzecz ujmując. Przy pewnej dozie dobrej woli, Pomyloną tożsamość dało się zagrać, jako solówkę, więc przygotowałem szkielet postaci, Blanche potem go wypełniła i zagraliśmy.
A przynajmniej spróbowaliśmy. Raz jeszcze przekleństwo początku w WW stanęło nade mną. Blanche - w zgodzie ze swoją miłością do tego typu bohaterów - stworzyła postać o charakterze aspołecznego samotnika, który nie lubi rozmawiać z obcymi, a w związku z tym niemalże nikogo nie zna. A ponieważ dobrze odgrywa swoje postaci, to wszelkie próby wciągnięcia jej w przygodę spaliły na penewce, bowiem zgrabnie ich uniknęła/ zignorowała/ nie dostrzegła/ ominęła. Po chyba mniej, niż półgodzinie notatki do Pomylonej tożsamości powędrowały do kosza.
WW znowu nie wypalił.
Przewijamy czas ponad rok do przodu. Sporo - różnych - sesji się odbyło. Głównie własnego autorstwa. Sesji, które dały mi do myślenia, głównie do myślenia rzeczy (o mnie) w rodzaju "lol, przeciętny MG w tym kraju prowadzi lepiej, niż ty :P". Ponieważ zarówno scenariusze wychodziły mi słabe, jak i jakość prowadzenia była taka sobie, postanowiłem zacząć prowadzić gotowce i skupić się prowadzeniu. Raz jeszcze sięgnąłem po Warhammera, tym razem po drugą edycję. Przygotowałem Blance postać. Trochę marudziła, że ma małe pole manewru, ale - powiedziałem - tak będzie mniejsza szansa, że coś spieprzę przy prowadzeniu. Zresztą estalijska szermierka, z dość mrocznym epizodem pchającym ją do Altdorfu, nawet jakoś przypadła jej do gustu (w odróżnieniu od mechaniki). Najpierw postanowiłem poprowadzić jej jakąś najprostszą przygodę z dodatku Potępieniec. Wyszło tak sobie, bo scenariusz był zbyt prostacki jak na jej preferencje, ale też obyło się bez blamażu z mojej strony. Następna przygoda - zaczerpnięta ze Splądrowanych krypt - została oceniona, jako dobra. Największą jej wadą było to, że to Warhammer - ale była to wada zaakceptowana jeszcze na początku nieakceptowana od samego początku. Wreszcie przyszedł czas na następną sesję. Po pewnych przemyśleniach odrzuciłem Liczmistrza i Pomyloną tożsamość i sięgnąłem po Cienie nad Bogenhafen. Wynotowałem sobie wydarzenia, przygodę rozbiłem na dwie sesje. Pierwsza składała się przybycia do Bogenhafen, zaaklimatyzowania, uczestnictwa w "radosnej" części Shaffenfest i wreszcie pogoni za goblinem do kanałów. Sesja skończyła się po krótkim starciu z demonem-strażnikiem w ukrytej świątyni pod miastem i mocnym poczuciem, że nie wszystko jest tak dobrze, jak mogłoby się wydawać (nie mówiąc już o tym, że za coś tak nieprzyjemnego, jak bieganie po kanałach tak mało się płaci! - przyp. Blanche).
Sesja druga - sobotnia - składała się już z całego śledztwa i węszenia za członkami Ordo Septenarius i ich mrocznymi sprawkami. Zakończenie wyszło trochę inaczej, niż sugerowane opcje w dodatku: po tym, jak udało się zniszczyć fizyczną postać Gideona i byty z domeny Chaosu zabrały Johanessa Teugena, pozostali członkowie wewnętrznej rady Ordo postanowili - błagając o uratowanie skóry i dobrego imienia - ułożyć się z bohaterką i jej towarzyszem, z jednej strony dając jej zacną łapówkę, a z drugiej zwalając całą odpowiedzialność na Gideona, Teugena i Steinhagera. Ktoś musiał być kozłem ofiarnym. Ostatecznie więc prawie wszyscy zadowoleni zakończyli przygodę, a bohaterka na Shaffenfest kupiła sobie świetnie ułożonego psa (o czym kiedyś sama napisze na blogasku - przyp. Blanche), co nieoczekiwanie okazało się najradośniejszym elementem przygody.
Po raz pierwszy w moim prowadzeniu WW posunąłem się tak daleko. Śmierć na rzece Reik jest bardzo prawdopodobną przyszłością - niemalże na wyciągnięcie ręki.
Wyszło też kilka zgrzytów w samej przygodzie. Do głównych wad zaliczam, między innymi, niespójne tłumaczenie (nazwy, imiona), a także fakt, że przygoda ewidentnie oczekuje mniej więcej klasycznego składu drużyny - w szczególności brak złodzieja/ czarodzieja mógłby być mocno kłopotliwy bez pewnych zmian i dobrej woli MG - oraz dziwną konstrukcję fabuły. Z jednej strony, gracze mają sporą swobodę w myszkowaniu, ale z drugiej do finału może dojść tylko w jeden sposób. Dało to jeden słaby moment w przygodzie, ale co zrobić.
Ważne, że wreszcie prowadzę Wewnętrznego Wroga.
Pomijając wakacyjne początki i pierwsze przymiarki do grania w szkole podstawowej (w tym (nie)sławny Kontrakt Odenhallera), moja droga przez RPG biegła przede wszystkim w liceum: od zainteresowanego tematem nowicjusza, do względnie doświadczonego gracza/mg mającego za sobą pokaźną liczbę sesji. Nasza ówczesna stała drużyna składa się z trzech moich kumpli (P., T., M.) i mnie. Podział ról był - przynajmniej początkowo - dość jasny. T. prowadził Dzikie Pola (i potem Wilkołaka, jeśli dobrze pamiętam), ja prowadziłem Warhammera, P. tradycyjnie ginął w Dzikich Polach, a poza tym prowadził Zew Cthulhu, a później Wampira (Mroczne Wieki). Co robił M. - poza graniem - nie wiem. Prawdę mówiąc, mam wrażenie, że przez długi czas nic (czytaj - nic nie prowadził), ale możliwe, że też prowadził Warhammera. Naturalnie zdarzały się pewne eksperymenty (AD&D, KC-ty) i przetasowania (znajomi grający towarzysko), ale trzon ekipy był właśnie taki.
Do tej pory też pamiętam, jak poszedłem pewnego wieczoru do taty z kolejnym egzemplarzem Magii i Miecza (tata był zwolennikiem prenumerat, więc jak się zorientował, że czasopismo mnie interesuje sumiennie mi je prenumerował, co generalnie likwidowało powszechnie spotykany problem biegania po kioskach i takich tam) i pokazałem mu, że wydawnictwo dało promocję - jak się kupi 6 książek to była jakaś zniżka. A ponieważ chcę prędzej, czy później kupić wszystkie sześć, to lepiej z niej skorzystać. O dziwo tata się zgodził (!) i tydzień później do mojego domu dotarła kompletna kampania Wewnętrzny Wróg. Nie tylko zaoszczędziłem - jak na moje ówczesne możliwości - mnóstwo kieszonkowego, to jeszcze dostałem wszystko od razu i chyba bez żadnej konkretnej okazji. Sweet - pomyślałem sobie - teraz tylko to poprowadzić.
I tu zaczęły się schody.
Nie wiem już, ile podejść do Wewnętrznego Wroga wykonywałem. Zarówno poprzez Liczmistrza, jak i Pomyloną tożsamość próbowałem zacząć prowadzenie tej kampanii, ale za każdym razem coś totalnie nie wyszło. Najbardziej utkwiła mi w pamięci próba zagrania w Liczmistrza (z planem przedłużenia tego w WW) na bodajże zielonej szkole. Niestety, po całym dniu grania w siatkówkę, sen nas wieczorem zmorzył dość ekspresowo i nawet pierwsze eksperymenty z kawą zakończyły się totalną katastrofą. Krótko mówiąc, wszyscy, jak jeden mąż, zasnęliśmy, zanim drużyna wyruszyła z klasztoru w góry. Potem nikt nie miał nabożeństwa wracać do tych postaci i trafiły chyba do kosza.
Trudno się mówi - może kiedyś.
Kiedyś nie chciało nastąpić. Z drugiej strony sam Warhammer zszedł na dalszy plan przysłonięty kolejnymi grami ze Świata Mroku, radosnym kantowaniem w Deadlandsy, czy jakimiś zabawami w Cyberpunka i inne L5K.
Kilka lat później - już będąc związany z Blanche - raz jeszcze sięgnąłem po Pomyloną tożsamość. Byliśmy z Blanką po jednograczowej kampanii w Kinfolka (Kinfolk: Unsung Heroes), która wyszła tak sobie, delikatnie rzecz ujmując. Przy pewnej dozie dobrej woli, Pomyloną tożsamość dało się zagrać, jako solówkę, więc przygotowałem szkielet postaci, Blanche potem go wypełniła i zagraliśmy.
A przynajmniej spróbowaliśmy. Raz jeszcze przekleństwo początku w WW stanęło nade mną. Blanche - w zgodzie ze swoją miłością do tego typu bohaterów - stworzyła postać o charakterze aspołecznego samotnika, który nie lubi rozmawiać z obcymi, a w związku z tym niemalże nikogo nie zna. A ponieważ dobrze odgrywa swoje postaci, to wszelkie próby wciągnięcia jej w przygodę spaliły na penewce, bowiem zgrabnie ich uniknęła/ zignorowała/ nie dostrzegła/ ominęła. Po chyba mniej, niż półgodzinie notatki do Pomylonej tożsamości powędrowały do kosza.
WW znowu nie wypalił.
Przewijamy czas ponad rok do przodu. Sporo - różnych - sesji się odbyło. Głównie własnego autorstwa. Sesji, które dały mi do myślenia, głównie do myślenia rzeczy (o mnie) w rodzaju "lol, przeciętny MG w tym kraju prowadzi lepiej, niż ty :P". Ponieważ zarówno scenariusze wychodziły mi słabe, jak i jakość prowadzenia była taka sobie, postanowiłem zacząć prowadzić gotowce i skupić się prowadzeniu. Raz jeszcze sięgnąłem po Warhammera, tym razem po drugą edycję. Przygotowałem Blance postać. Trochę marudziła, że ma małe pole manewru, ale - powiedziałem - tak będzie mniejsza szansa, że coś spieprzę przy prowadzeniu. Zresztą estalijska szermierka, z dość mrocznym epizodem pchającym ją do Altdorfu, nawet jakoś przypadła jej do gustu (w odróżnieniu od mechaniki). Najpierw postanowiłem poprowadzić jej jakąś najprostszą przygodę z dodatku Potępieniec. Wyszło tak sobie, bo scenariusz był zbyt prostacki jak na jej preferencje, ale też obyło się bez blamażu z mojej strony. Następna przygoda - zaczerpnięta ze Splądrowanych krypt - została oceniona, jako dobra. Największą jej wadą było to, że to Warhammer - ale była to wada zaakceptowana jeszcze na początku nieakceptowana od samego początku. Wreszcie przyszedł czas na następną sesję. Po pewnych przemyśleniach odrzuciłem Liczmistrza i Pomyloną tożsamość i sięgnąłem po Cienie nad Bogenhafen. Wynotowałem sobie wydarzenia, przygodę rozbiłem na dwie sesje. Pierwsza składała się przybycia do Bogenhafen, zaaklimatyzowania, uczestnictwa w "radosnej" części Shaffenfest i wreszcie pogoni za goblinem do kanałów. Sesja skończyła się po krótkim starciu z demonem-strażnikiem w ukrytej świątyni pod miastem i mocnym poczuciem, że nie wszystko jest tak dobrze, jak mogłoby się wydawać (nie mówiąc już o tym, że za coś tak nieprzyjemnego, jak bieganie po kanałach tak mało się płaci! - przyp. Blanche).
Sesja druga - sobotnia - składała się już z całego śledztwa i węszenia za członkami Ordo Septenarius i ich mrocznymi sprawkami. Zakończenie wyszło trochę inaczej, niż sugerowane opcje w dodatku: po tym, jak udało się zniszczyć fizyczną postać Gideona i byty z domeny Chaosu zabrały Johanessa Teugena, pozostali członkowie wewnętrznej rady Ordo postanowili - błagając o uratowanie skóry i dobrego imienia - ułożyć się z bohaterką i jej towarzyszem, z jednej strony dając jej zacną łapówkę, a z drugiej zwalając całą odpowiedzialność na Gideona, Teugena i Steinhagera. Ktoś musiał być kozłem ofiarnym. Ostatecznie więc prawie wszyscy zadowoleni zakończyli przygodę, a bohaterka na Shaffenfest kupiła sobie świetnie ułożonego psa (o czym kiedyś sama napisze na blogasku - przyp. Blanche), co nieoczekiwanie okazało się najradośniejszym elementem przygody.
Po raz pierwszy w moim prowadzeniu WW posunąłem się tak daleko. Śmierć na rzece Reik jest bardzo prawdopodobną przyszłością - niemalże na wyciągnięcie ręki.
Wyszło też kilka zgrzytów w samej przygodzie. Do głównych wad zaliczam, między innymi, niespójne tłumaczenie (nazwy, imiona), a także fakt, że przygoda ewidentnie oczekuje mniej więcej klasycznego składu drużyny - w szczególności brak złodzieja/ czarodzieja mógłby być mocno kłopotliwy bez pewnych zmian i dobrej woli MG - oraz dziwną konstrukcję fabuły. Z jednej strony, gracze mają sporą swobodę w myszkowaniu, ale z drugiej do finału może dojść tylko w jeden sposób. Dało to jeden słaby moment w przygodzie, ale co zrobić.
Ważne, że wreszcie prowadzę Wewnętrznego Wroga.
26
Notka polecana przez: Andman, Blanche, Bo-Lesław, de99ial, dzemeuksis, etcposzukiwacz, gan, Got, Ifryt, Indoctrine, JImmyKupa, Jingizu, Karczmarz, KFC, Klapaucjusz, Krakonman, Nadiv, nerv0, Nit, Rag, Repek, Senthe, Szary Kocur, Szczur, Tyldodymomen, WekT
Poleć innym tę notkę