» Blog » Dodatki, dodatki, dodatki (karnawał czy jakoś tak)
09-06-2010 11:50

Dodatki, dodatki, dodatki (karnawał czy jakoś tak)

W działach: rpg | Odsłony: 3

Dodatki, dodatki, dodatki (karnawał czy jakoś tak)
Uwielbiam dodatki. Uczciwie też przyznaję, że uwielbiam RPGi i uwielbiam podręczniki. Ale karnawał jest o dodatkach, więc napiszę coś o dodatkach.

Każdy kto wchodzi do mnie do pokoju na dzień dobry zderza się z wyrazem tego uwielbienia stojącym na wprost drzwi. Mam w domu kupę gier i dodatków, które sobie przeglądam, czytam, oglądam, kataloguję (na LibraryThing, częściowo na polterze i jeszcze mam listę na ZW), wącham i zbieram. Pada naturalnie pytanie - po co mi to wszystko. Cóż - jest wiele przypadków i wszystkie warto omówić po kolei.

Po pierwsze - dodatki, którymi można grać

Często jest jest tak, że dodatki wprowadzają do systemu opcje gry, których podręcznik główny nie dawał, lub o których podręcznik tylko wspominał. Przykładowo mojej lubej od dłuższego już czasu prowadzę jedynkę w starym WoDzie. Na początku nie wiedziałem w którą linię ją "wpuścić", ale potem doszełem do wniosku, że pojedyńcza postać i tak z zasady bojowo nie będzie "nie do zdarcia" więc spojrzałem na te wszystkie postacie z drugiego szeregu i mój wybór padł na Kinfolk: Unsung Heroes. Sam dodatek nie jest rewelacyjny, ale zadanie swoje spełnił - pokazał co i jak się dzieje w świecie krewniaków i dał mi narzędzia, żeby takiego krewniaka sklecić. Inny przykład to kampania w Dark Ages: Vampire, którą niedawno zaczęliśmy ze znajomymi. Do tej pory jeżeli graliśmy wampirami, ghule były dla nas w zasadzie tylko połączeniem ochraniarza i lokaja stojącymi za kropką na karcie postaci. Teraz korzystając z Ghouls: Fatal Addiction i Lord, Liege and Lackey (i w moim przypadku również: World of Darkness: Sorcerer), nasza kampania ma mieć formę gry trupą (tzn. ghule są rozpisywane), a to zupełnie inna zabawa. Potrzeba więcej przykładów? Co powiecie na Hengeyokai: Shapeshifters of the East, który jednocześnie nie tylko opisuje dwory zmiennołaków azjatyckich, ale również służy jako breed book dla Kitsune. Spoza produktów White Wolfa podobną rolę pełni Hedge Magic do Ars Magici, gdzie w zasadzie wprowadzono magów spoza Zakonu Hermesa (ew. egzotyczne modele z domu Ex-Miscellenea) czy słynna Delta Green (tutaj można się zastanawiać czy to jeszcze dodatek do Zewu Cthulhu czy już nowy system).

Po drugie - dodatki - settingi

Czym byłaby trzecia edycja D&D bez Forgotten Realms Campaign Setting? Generyczną mechaniką z rysunkiem 10 stopowego pala (dla ekstremalnie niekumatych) wydaną w trzech podręcznikach. W ogóle mam wrażenie, że FRCS tchnął życie w ten system, zwłaszcza, że Greyhawk Gazetter był raczej dośc kiepskawy. Zresztą w sumie większość podręczników do linii podstawowej 3.0 była raczej słaba i wielu znajomych nawet jak nie grało w Faerunie, to używało dodatków opisujących Toril jako rozszerzenie mechaniki.
Często jednk dodatki - settingi nie opisują całego świata, a jakiś wycinek świata opisanego w podręczniku głównym. Jako dobry przykład może tu posłużyć Middenheim: Miasto Białego Wilka do pierwszej edycji Warhammera, Monastyrowa Nordia czy Kraina Snów do Zewu Cthulhu.
Teraz chciałbym zwrócić uwagę na pewien fakt, który się często przewija w ocenach RPGów. Że można zrobić coś samemu i też będzie fajnie albo nawet lepiej. Jasne. Można. Dodatki jednak (przynajmniej te dobre) oferują więcej możliwości, są skrupulatniej (z reguły) przygotowane, są też bardziej wieloaspektowe. Autorskie settingi przygotowane pod kątem kampanii są zazwyczaj zorientowane na jakieś konkretne cele MG i jak gracze nieoczekiwanie skręcą (fabularnie) o pi/2 to MG tak naprawdę musi improwizować. Jak przeczytamy setting mamy większą szansę, że coś tam gdzieś było napisane na dany temat i nie jesteśmy zupełnie z ręką w nocniku, przynajmniej nie zupełnie. Po drugie tego typu dodatki z reguły mają całą masę gadżetów trudnych/czasochłonnych do przygotowania w rodzaju nawet głupich mapek. Po trzecie - często jest tam coś naprawdę fajnego i wartego wprowadzenia do sesji nawet jeżeli całą resztę chcemy odrzucić jako niepotrzebną. W Middenheim to były bodaj rozgrywki snotbolowe. Po czwarte - chyba najważniejsze. Dodatki settingi są powszechne. Jeżeli spotykamy ludzików na konwencie i chcemy grać w D&D to łatwiej powiedzieć "Gramy w Srebrnych Marchiach" niż "Gramy w Krostplonie, to taki setting bazujący na greckich mitach w stylu Xeny, połączonej z elementami Sagi o Twardokęsku, ale z całą masą moich przeróbek, a geograficznie to świat bardziej przypomina Śródziemie".

Po trzecie - dodatki wzbogacające grę

Przykładami tego typu dodatku, jest cała masa splatbooków jak choćby tradition booki do Maga, dodatki profesyjne do Deadlandsów - np. Kanty i Kanciarze, Drogi ... do L5K czy różne kompletne katalogi prestiżówek/czarów/atutów/czegoś tam do D&D 3.5. Albo nawet Qin Legends. Co w tego typu dodatkach jest fajne to mnogość opcji, które oferują. Ja na to patrzę tak. Przeczytałem podręcznik - system jest fajny. Przeczytałem kilka dodatków, które potrzebowałem do przygotowania kampanii - są dobre. Dodatki typu splatbooki są niejako efektem niepisanej umowy między MG a wydawcą systemu. Ja kupuję system, oceniam go dobrze i prowadzę w nim sesję, a wydawca w zamian oferuje splatbooki trzymające się kupy z resztą systemu, oferujące sensowne rozszerzenia mechaniki w kierunku interesującym dla gracza i nie psują wizerunku śwata/systemu. W efekcie ja jako MG jestem odciążony z myślenia nad każdym jednym rozszerzeniem do systemu, który przydałby się graczom, a i tak opcje oferowane przez dodatki są - dość często - niegorsze od tego co bym sklecił sam. Kupując dodatek oszczędzam więc swój czas i z dużym prawd. dostarczam przynajmniej przyzwoitą jakość.

Po czwarte - dodatki inspirujące

Czasami kupuję podręcznik do gry co do której nie mam złudzeń, że poprowadzę ją kiedykolwiek. Koronnym przykładem takiego zakupu z mojej strony jest chyba Conspiracy X. Kupiłem za jednym zamachem 1 i 2 edycję i raczej wątpię, żebym kiedykolwiek potrzebował do prowadzenia więcej niż jednej z nich. Fakt, że niemałe partie podręcznika dwójki są dosłownie przepisane z jedynki tylko pogarsza sytuację. Wracając do dodatków jednak. W różnych systemach są interesujące dodatki (ba - dodatki lepsze niż cały system), których elementy można wykorzystać w innych systemach w tej czy innej postaci. Niezłym przykładem jest tutaj Burning Wheel i Magic Burner. W zasadzie nie spodziewam się, żebym kiedyś prowadził sesję fantasy na tej mechanice, ale podręczniki same w sobie są ciekawe i różne patenty można przemycić do innych systemów. Magic Burner w ogóle został kupiony z takim nastawieniem z mojej strony i na razie nie żałuję. Czasami też dodatki dedykowane do jakiegoś systemu są na tyle ogólne, że nie trzeba ograniczać się w ich zastosowaniu tylko do danej gry. Słuchajcie Głąby to naprawdę rewelacyjny dodatek dla MG i nie tylko do Cyberpunka. Inny przykład to dodatki nt. jakiejś konwencji czy świata - do tej kategorii zaliczam np. Art & Academe oraz City & Guild do Ars Magici czy (aczkolwiek tych w ręku nie miałem) różne książeczki do GURPSów jak Cyberpunk, Steampunk, ...

Po piąte - dodatki przygody

Jeżeli w ręku mamy dobrą przygodę, to oddaje ona charakter danego settingu. Podobnie jak settingi, przygody często oferują dbałość o szczegóły na jaką MG się często nie zdobędzie (nie zawsze się skleca przygody jak na Quentin). Wreszcie - oficjalne kampanie są często naprawdę pomysłowo zorganizowane. To jest fajne. Poza tym - jak w zasadzie wszystkie dodatki - przygoda za pieniędze oszczędza MG czas. Łatwiej przeczytać przygodę i ją poprowadzić niż dumać nad motywem fabularnym, NPCami, fabułą, ... - zwłaszcza jak trafiła nas niemoc twórcza.
A poza tym fajnie na konwencie pogadać sobie o tym jak się przechodziło Liczmistrza z ludźmi z drugiego końca kraju, prawda?

Po szóste - dodatki do kolekcji

Nie wskażę tutaj żadnego tego typu dodatku :D ale śmiem twierdzić, że sporo dodatków w zbiorach różnych osób nie służy do niczego innego niż do zaspokojenia potrzeby zbieractwa i wyrazu sympatii do danego systemu. Czasami dodatek kupujemy z pełną świadomością, że go nigdy nie użyjemy, nie poprowadzimy. Jego treść nie wzbogaci naszej wiedzy o grze, nie sprawi, że coś będzie łatwiejsze. Nie zaoszczędzi nam czasu, nie pomoże - tylko pochłonie naszą gotówkę i zajmie miejsce na półce. Ewentualnie jest zbyt zjawiskowy w kuriozalny sposób, żeby mu się oprzeć.
Albo wymienię jeden. Chaos Factor (po polsku - Czynnik Chaos; sklep ISY chyba ma jeszcze na składzie zresztą). Nie mogłem się oprzeć przygodzie, którą portal rpg.net pozycjonuje na miejscu 15107(!) na 15111 pozycji (w chwili pisania tego postu) przy czym pozycje 15108-15111 wyszły tylko jako PDF (jest też drugą najgorszą przygodą przy czym najgorsza jest naturalnie tylko PDFem - i to darmowym). To naprawdę fascynujące, że przygoda może być tak denna i toksyczna zarazem. RPGowo jednak to nic nie wnosi.

Przy okazji - skoro doszedłem do kwestii zbieractwa. Zuhar słusznie zwrócił uwagę, że zbieractwo jest fajne i przyznał, że jest chomikiem. Ja również z dumą przyznaję się do pokrewieństwa z tym sympatycznym gryzoniem. Jednak różni nas jedna - myślę, że zasadnicza - sprawa. Kwestia ebooków. W życiu nie kupiłem ebooka i raczej nie spodziewam się że kiedyś jakiegoś kupię. Lubię sieć BitTorrent i mam szczerą nadzieję, że biznes walczący z systemami p2p i podający absurdalnie wysokie kwoty strat wyliczone (jak sprawdziłem) w dość kuriozalny sposób spowodowane wymianą np. plików muzycznych, w końcu zamiast walczyć z wiatrakami dostosuje swój model biznesowy do rzeczywistości, w której sieć p2p jest używana i to powszechnie. Książka to dla mnie coś co ma kartki i okładkę, najlepiej zszyte, ewentualnie sklejone (ew. ew. grzbiet typu kołonotatnik - mam jedną taką i jest dziwna). Cieszy mnie też opinia sądu w Madrycie, która jasno mówi, że wymiana typu p2p w wersji niekomercyjnej odpowiada zupełnie legalnemu pożyczaniu sobie czegoś, a trackery sieci BitTorrent nie są same w sobie systemem udostępniania plików. Strony typu http://rpg.drivethrustuff.com widzę jako repozytorium, które za opłatą udostępnia szybko i łatwo (z każdego miejsca) potrzebny plik. Jak ktoś chce coś sprzedawać, niech sprzedaje książki, choćby w systemie print on demand.
Ebook nie jest dla mnie żadną alternatywą dla książki papierowej. Jest wygodnym jej uzupełnieniem (netbook/notebook/tablet + dysk PDFów jest zdecydowanie bardziej przenośny) i tyle. Dlatego jeżeli myślę o zbierowaniu/kupowaniu dodatków to myślę o książce - nie elektronicznej.

Komentarze


Jeszcze nikt nie dodał komentarza.

Komentowanie dostępne jest po zalogowaniu.